default_mobilelogo

Któż z nas, potomków przesiedleńców z dawnych Kresów, zna swoje korzenie? Pewnie niewielu. Ja również ich nie znam. To wszystko bowiem wydarzyło się bardzo dawno temu i bardzo daleko stąd. Jeżeli już coś wiemy, to raczej dzieje naszych rodów zalegające w zasięgu pamięci żyjących. A przecież to raptem młode listki, a gdzież im równać się ze starym drzewem? Palę więc z bliskimi w listopadowe chłody znicze nad kośćmi nie swoich przodków, szukając związków z ziemią, na której żyję. Czasem jednak Los da nam okazję do poznania jakiejś części siebie. Oto krótka o tym opowieść.
Jeżeli niewielka dzisiaj Armenia wydawałaby się komuś zbyt odległą by znaleźć jakiekolwiek nici nas z nią łączące, to jest w wielkim błędzie. Kto bowiem nie słyszał stukotu podkutych żelazem kopyt końskich? A Ludzkość właśnie starożytnym mieszkańcom Armenii zawdzięcza zarówno oswojenie koni, jak i metalurgię żelaza z którego wykuto podkowy. Trudno zatem spomiędzy innych przytoczyć naród o podobnie bogatej historii.
Pochodzenie swoje wywodzą od prawnuka Noego imieniem Hajk. Należy pamiętać, że Arka Noego, w której ów przetrwał Potop, osiąść miała na zboczach świętej dla Ormian góry Ararat. Dzisiaj wprawdzie leży ona w Turcji, lecz ziemie te od zarania zamieszkiwali właśnie Ormianie. Że losy tego ludu były od zawsze burzliwe, wojowali przeto z kolejnymi najeźdźcami w obronie swoich ziem, ale nie znajdzie się relacji przedstawiających ich w złym świetle. Było tak zarówno w czasach biblijnych, jak i dużo nam bliższych. W VIII wieku p.n.e. na terenach współczesnej Armenii istniało potężne królestwo Urartu, rozbite jednak przez Scytów. Następnie krainę tę podbili Persowie, aż w 331 roku p.n.e. zajął ją Aleksander Macedoński. Po jego śmierci, pod panowaniem Tigranesa II, stała się Armenia najpotężniejszym państwem Azji Mniejszej, sięgającym od Morza Kaspijskiego aż do Morza Śródziemnego, po czasie utraciła jednak status mocarstwa. Po wiekach, w roku 301, dzięki działalności św. Grzegorza Oświeciciela, król Tridates III ustanowił tam chrześcijaństwo religią państwową. Tak to Armenia została pierwszym chrześcijańskim państwem w historii świata, bowiem Rzym przyjął tę wiarę na mocy kończącego prześladowania wyznawców Pana edyktu wydanego przez cesarza Konstantyna Wielkiego w Mediolanie roku 313, a więc dopiero 12 lat później. Dla porównania Polański książę Mieszko uczynił to w roku 966.
W roku 406 mnich Mesrop stworzył od podstaw alfabet ormiański. W VII w. Armenia została podbita przez Arabów, pozostając pod ich panowaniem do roku 884. W latach 885 – 1045 istniało niepodległe ormiańskie królestwo Ani, które zostało podbite najpierw przez Bizancjum, a w roku 1071 przez Turków. Wprawdzie kilkakroć powstawały twory państwowe o charakterze narodowym, jednak na długie wieki Ormianie utracili swoją ojczyznę. Wreszcie przyszły dla nich pod panowaniem muzułmańskich Turków osmańskich niebywale ciężkie czasy, jednak nigdy nie wyrzekli się ani swojej wiary, ani narodowej tożsamości. Chociaż wielu z nich wybrało emigrację, to jednak w sercach nosili zawsze widok świętej góry Ararat. Groby zaś swoich zmarłych zdobili chaczkarami – ormiańskimi kamieniami krzyżowymi.
Jako że ziemia tamtejsza nie jest miododajna, Ormianie trudnili się raczej handlem niż jej uprawą, a sprzyjało też temu położenie na szlakach handlowych łączących Bizancjum z Azją. Po latach okazało się, że dzięki opanowaniu sztuki wymiany towarów, jako diaspora, przetrwali muzułmańskie prześladowanie w odległych stronach świata. Bowiem nie kto inny niż oni właśnie ze swoimi suknami czy też przyprawami urozmaicili wielokulturową Najjaśniejszą Rzeczpospolitą.
Wbrew dzisiejszym osądom Polacy byli od zawsze narodem tolerancyjnym i przyjmowali pod swój dach tych, którym inni odmówili gościny. Już w zamierzchłych czasach znaleźli u nas schronienie Żydzi, Bracia Czescy, protestanci, Tatarzy czy też, po przyłączeniu przez Kazimierza Wielkiego Rusi Halickiej do Polski, Ormianie. Ci ostatni musieli opuścić swoją Armenię pod naciskiem muzułmańskich Osmanów. W nowej Ojczyźnie uzyskali daleką autonomię swoich gmin i wiele przywilejów. Nigdy nie odmówili za to wsparcia ze swojej strony i walczyli w Jej obronie od Grunwaldu, przez Warnę, Chocim, Lwów i Wiedeń, gdzie pod Sobieskim walczyło pięć tysięcy Ormian. Również i w dwu ostatnich wojnach nazwanych światowymi ponieśli wielkie ofiary.
Wydali na świat ponadto polscy Ormianie wielu wybitnych przedstawicieli, bowiem któż nie zna reżysera Jerzego Kawalerowicza, poetów Juliusza Słowackiego i Zbigniewa Herberta, kompozytora Krzysztofa Pendereckiego, aktorki Anny Dymnej, wynalazcy lampy naftowej Ignacego Łukasiewicza czy też podróżnika kulinarnego Roberta Makłowicza? Jednak pominąć nie można i wybitnych duchownych o ormiańskich korzeniach. Mowa o pochowanym we Lwowie ostatnim arcybiskupie obrządku ormiańskiego Józefie Teofilu Teodorowiczu (1864-1939) i ks. Tadeuszu Isakowiczu – Zaleskim. Pomimo różnicy czasu w którym przyszło im żyć łączy ich coś więcej niż ormiańskie korzenia. Pierwszy był, a drugi jest wielkim społecznikiem.
Roku Pańskiego 2016, w miesiącu kwietniu, siedemnastego jego dnia na zaproszenie naszego obecnego dobrodzieja ks. Ryszarda Skocza z Osetna przybył do Ryczenia z odległego Krakowa ormiańskokatolicki ksiądz Tadeusz Isakowicz – Zaleski, aby w sąsiedztwie ufundowanych przez mieszkańców naszej wioski chaczkaru poświęconemu Abp. Teodorowiczowi i obrazu z jego obliczem odprawić w języku grabar Mszę świętą w intencji ofiar ludobójstwa na Kresach. Dotyczyło to zarówno ofiar mordów dokonanych 101 lat temu przez Turków na Ormianach, jak też polskich ofiar ukraińskich nacjonalistów z okresu II Wojny. Msza miała bardzo uroczysty charakter i uczestniczyli w niej wierni, którzy pokonać musieli nieraz i wiele kilometrów. Po nabożeństwie w wiejskiej świetlicy odbyło się spotkanie z ks. Tadeuszem, na które przybyła setka ponad gości. Przewodniczyła mu nasza Pani Sołtys Katarzyna Bursztyńska, a całość osłodziły wypieki okolicznych gospodyń.
Od czego wszystko się zaczęło? Pewnego dnia trafiła w moje ręce szara koperta od zmarłego już wuja z Olsztyna, którego osobiście nie znałem. W środku było rodzinne drzewo genealogiczne z takim zdaniem we wstępie: „Najwybitniejszym przedstawicielem tego rodu był Abp Józef Teofil Teodorowicz…” Ja, nazwany z imienia i nazwiska, byłem na tym drzewie listkiem! I nawet jeśliby okazało się, że to tylko marny listek na jednym z wielu drzew w zagajniku, to i tak rośnie ono przecież w teodorowiczowym lesie.
Czy to prawda? Nie wiem. To było tak daleko stąd i tak dawno temu…

Marek Kubicki - ryczenianin z urodzenia i wyboru